Spoko, zrozumiałem
Przeczytałem Miłoszewskiego. No, dobrze jest. Gdzieś w recenzjach wyczytałem zarzut o zbyt słabym warsztacie pisarskim, nie wiem, nie odczułem tego. Historia jest mocna, nawet bardzo mocna. Autor nie pierdoli się w tańcu i w zasadzie od samego początku mamy jazdę bez trzymanki. Faktem jest, że postaci są momentami do bólu szablonowe, wiemy czego możemy się po nich spodziewać i czym będą się kierować. Ale to nie jest wielki problem, bo czyta się bardzo dobrze. Pan Wojtek nie bawi się w tworzenie fikcyjnych decydentów w światowych mocarstwach, mamy więc Merkel, Trumpa i całą menażerię. Jeśli chodzi o naszych polityków, Miłoszewski unika nazwisk, ale bez trudu zidentyfikujemy o kogo chodzi. Czuć, że nie jest mu po drodze z obecną władzą, dobrze będzie, jeśli go nie aresztują z tę książkę
A sama wojna. W odróżnieniu od klasycznych (bo już można tak powiedzieć) pozycji z gatunku War Book czy patriotical fiction, Miłoszewski nie onanizuje się jak wściekły nad detalami technicznymi uzbrojenia czy wojska samego w sobie. Nie, jest szybko, zwięźle i na temat, przez co nie zanudzamy się przy opisach jakiegoś tam karabinu czy pojazdu wojskowego.
A fabuła? Oj, boli. Oj, mogłoby tak się stać. Nie jest to nieprawdopodobne