Ok jestem w domu, ogarnąłem się z lekka i trochę ochłonąłem.
Wygląda to tak: Od zeszłej środy jestem zawalony dodatkową robotą - przygotowaniem oferty do przetargu na podstawie przedmiaru robót. Kilkaset pozycji, kilkunastu różnych producentów. Zazwyczaj zajmuje się tym szef ale tym razem z powodów od niego niezależnych nie może tego zrobić.Zagląda tylko co jakiś czas do sklepu zapytać o postępy. Robota sama w sobie nie jest trudna, tylko żmudna - znaleźć aktualny katalog, dowiedzieć się o wysokość rabatu inwestycyjnego (o ile jest taki dostępny u producenta), wyliczyć cenę ofertową z uwzględnieniem niewielkiej marży, wpisać cenę w odpowiednią rubrykę w wydrukowanym przedmiarze. Jednym słowem banał ale czasochłonny i wymagający odrobiny koncentracji. A klienci cały czas przeszkadzają
Podobnie zresztą jak dostawcy dzwoniący w sprawie zamówień
Do wczoraj wszystko szło w miarę sprawnie. Miałem zrobione ponad 90% i czekałem już tylko na wycenę materiałów stricte pod zamówienie. Do momentu kiedy wczoraj dostałem informację, która mnie z lekka zirytowała. Mianowicie jeden z producentów poinformował, że podnosi ceny... Podwyżka ma nastąpić 11.03. Nosz kurwa mać. Większość producentów informuje o podwyżkach z wyprzedzeniem przynajmniej miesięcznym, a ci zdecydowali się to zrobić praktycznie z dnia na dzień. Nic to pomyślałem sobie, to tylko kilkadziesiąt pozycji do przeliczenia. Wyrobiłem się z tym wczoraj.
Dzień dzisiejszy, godzina 11:30. Szef zajrzał spytać o postępy. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że czekam jeszcze dosłownie na kilka cen. I wtedy szef zastrzelił mnie informacją, którą powinien był mi podać na samym początku: "Ale Ty wiesz, że to jest inwestycja która będzie robiona w przyszłym roku?" Jakby mnie piorun strzelił. Cała moja robota na marne. A termin składania ofert zbliża się nieubłaganie...