Takie coś się urodziło na ten moment, trzeba wreszcie skończyć historię znachorki
Panowie rozstali się przy Rondzie Jazdy Polskiej. Antoś Chomik udał się w kierunku swojego przybytku, przybibliotecznej kanciapy, w której spędzał większość wolnego od Dudusia czasu, literat natomiast, skierował się przez park i stadion Syreny w kierunku wynajmowanego lokum. Na wieczór zaplanował jeszcze kilka spraw. Przede wszystkim dokończenie rytuału i tym samym legendy. Trochę drażniło go, że poświęca tyle godzin na jedną, niewiele znaczącą historyjkę, ale zlecenie trzeba było wykonać i zgarnąć należną gażę. Druga kwestia, to wracająca już od miesięcy myśl o ambitniejszym projekcie. Tę ukrywał przed całym światem. Właściwie, to Chomik męczył mu o to głowę, Duduś różnymi sposobami unikał otwartych deklaracji, ale przejście ze świata legend i opowiadań do świata pełnoprawnej prozy, coraz bardziej nęciło naszego bohatera.
Duduś przysiadł na starej trybunie, starego stadionu. Zapalił papierosa i zagłębił się w myślach. Bo tak, napisać byle opowiastkę to pikuś. Ma tego dziesiątki, jeśli nie setki. Wymyślać nowe światy, też nie problem. Bierzesz świat istniejący, zamieniasz kilka cech mniejszych – jak na przykład opady deszczu we wznoszenie deszczu (Duduś obmyślił to już dawno, wszyscy wiemy na jakiej zasadzie działa deszcz, wilgoć w górę, krople w dół, w dużym uproszczeniu. Nowa koncepcja, wilgoć nie unosi się w powietrzu, tylko trafia w postaci nieskroplonej pod ziemię, nawilża rośliny i wydobywa się z ziemskich porów jako wznoszące się krople. Te zamieniają się w gaz, gaz idzie w dół i mamy cykl kompletny.) i już masz zaczątek nowego świata. Tworzenie bohaterów to pestka. Dopasowujesz ich do koncepcji… Tylko ta koncepcja… Jak tu, w czorta, wymyślić coś, co zajmie postaci na dłuższy czas, nie znudzi autora i jeszcze tym, no, odbiorcom się spodoba. Tak, to chyba największy problem. Łatwo jest ulepić krótką formę. To jak z lepieniem bałwana. Robisz małą kulkę, turlasz ją aż zrobi się wystarczająco duża i po kłopocie. Gorzej, kiedy chcesz toczyć kulę tak wielką, że brakuje Ci sił. I to jest właśnie istotą całego przedsięwzięcia. Znaleźć dźwignię, która poruszy największą kulę. Historię, po której będzie można powiedzieć „skończyłem”. No, ale to nie dzisiaj. Kurwa, czyli jak zwykle. Kończymy na myślach, bez konstruktywnych wniosków.
Duduś strzelił niedopałkiem, który nakreślił piękny ognisty łuk i wylądował z sykiem w kałuży. Czas do domu, nie ma co się kręcić po nocy.
W niedużej kawalerce dominowały książki. Jakże by inaczej. Miejsce na regałach skończyło się już dawno. Kolejne pozycje układały się w mniej lub bardziej stabilne piramidy. Mieszkanie było raczej ciemne, ale to nie stanowiło problemu, a wręcz zaletę. Duduś nie lubił światła.
Dobra, jest paczka fajek, koty przegonione z miejsca pracy. Możemy zaczynać kończyć. Papieros wypalony na cztery pociągnięcia zawsze rozjaśnia nieco umysł.