no to zabawiamy dalej
Tarcza stała tam w dnie korytarza prowadzącego do toalety. Nieuważny użytkownik był więc narażony na kontakt z fruwającymi lotkami. Chyba że był tutejszy i jeszcze na tyle ogarnięty, żeby krzyknąć „nie napierdalać, wychodzę”.
Gdy wprowadzono prohibicję na papierosy w knajpach, cała paląca brać przeniosła się na dół. Przepisy mówiły bowiem, że palenie dopuszczalne jest w pomieszczeniu jeśli posiada ono wentylację (była klima, nigdy nie włączana, bo prąd drogi) i osobne drzwi. A ze wszystkich pomieszczeń w Bałaganie, tylko katakumby były w takowe zaopatrzone. Łatwo sobie wyobrazić poziom zadymienia w pomieszczeniu, w którym dwadzieścia osób odpala papierosa od papierosa. Mnie to pasowało, czułem się tam jak w domu. To się tyczy całego Kaisera (bo to była nazwa właściwa). Pamiętacie może ckliwą piosenkę z czołówki serialu Cheers? Where everybody knows your name… Dokładnie tak tam było.
Czasami zdarzali się tam kosmici. Wiązało się to z bliskością kompleksu trzech dwugwiazdkowych hoteli Atosa, Portosa i Aramisa, czyli lokalne Patos, Pornos i Kompromis, lub kompleks Wskocz – Wyskocz. Standard podniósł się tam dopiero na Euro 2012, ale te kilka lat wcześniej był tam niezły syf. Któregoś razu przyszła grupa turystów. Zagraniczni, panie, Europa do Bałaganu zawitała. Usiedli w pomieszczeniu z Dartem i przyglądali się naszej grze, mocno już wspieranej promilami. Trwali tak przy stoliku czekając na Bóg raczy wiedzieć co. Któryś z nachlanych bywalców, wiedziony ciekawością, podszedł i zapytał „co się lampią jak szpak w pizdę?”. Dziwne, bo nie zrozumieli pytania. Podszedł kolejny, przeprosił, już po angielsku, za afront kolegi i zapytał „what are you waiting for?”. Odpowiedzieli mu „for waiter and menu, are you from the service?” Jak knajpa to usłyszała, to niemal pospadaliśmy z krzeseł ze śmiechu. Przyszedł Artur zwabiony gromkim rżeniem pijanego stada. „Artur, państwo życzą sobie menu”. Aż przysiadł z wrażenia, krztusząc się rechotem. Ale szybko się pozbierał, pożeglował za ladę, przytargał paczkę chipsów i cisnął im na stół i powiedział „od firmy”. Dobre kilka miesięcy śmialiśmy się z tej historii.