Tak zupełnie z dupy, ale przypomniało mi się jak kiedyś z kumplem i Monią wymyśliliśmy reality show. Nie muszę chyba wspominać, że w procesie uczestniczyła też cysterna piwa i dwa wagony tytoniu.
Otóż sceną zabawy jest któryś z amerykańskich stanów, gdzie jest kara śmierci. Obserwujemy życie dwunastu skazanych na czapę. Ich codzienne troski, miłości, przyjaźnie, obowiązki, smutki i radości. Jednych obdarowujemy sympatią, innych antypatią, uczestnicy biorą udział w konkursach i zadaniach organizowanych przez klawiszy. Raz na miesiąc, widzowie drogą smsesową, mailową lub telefoniczną głosują na swoich ulubieńców. W każdą ostatnią niedzielę miesiąca uczestnicy siadają na dwunastu krzesłach, ustawionych w rzędzie i odbywa się finał miesiąca. Mówiąc krótko, jeden z zawodników w dosyć gwałtowny sposób dowiaduje się, że zebrał najmniej głosów. A zwycięzca zabawy dostaje ułaskawienie pod ścisłym dozorem.
Robocza nazwa jaką przyjęliśmy to "Gorące krzesło"