Jedna mała „pigułka po”, a wywołała w szeregach prawych
polityków ból tyłka, jaki mógłby im towarzyszyć po nieświadomym
przyjęciu wrzuconej im do drinka „pigułki przed”. I dobrze!
Emocjonalna wypowiedź pewnego krawaciarza bardzo ładnie odsłoniła
smutną prawdę o pilnej potrzebie wprowadzenia
edukacji seksualnej do programu szkolnej nauki.
Wyobraźcie sobie, że młody, charyzmatyczny polityk, którego
elektorat składa się głównie z zafascynowanych nim gołowąsów,
w krasomówczym stylu oznajmia przed kamerami, że Ziemia nie jest
kulą, ale dorodnym sześcianem, a za grypę nie odpowiadają żadne
wirusy, ale
powietrze morowe, które wiatr porywisty z bagien
przywiał.
Każdy normalny popukałby się w czoło i odesłał
takiego pacana do szkoły. Gdybyśmy właśnie w placówkach
edukacyjnych uczeni byli o podstawach antykoncepcji, to może równie
radosnym parsknięciem zareagowalibyśmy na słowa Sławomira
Mentzena, który z pełną powagą oznajmił podczas wywiadu dla RMF FM:
Mamy tę pigułkę
dzień po, która może być szkodliwa dla organizmu, która nie była
badana na 15-, 16-latkach, która według producenta nie powinna być
zażywana przez ludzi poniżej 18. roku życia.
Mam wrażenie, że
politycy Konfederacji, a także i byłego już obozu rządzącego, głośnym sykiem i obfitym ślinotokiem reagują na jakiekolwiek
zagadnienie dotyczące ludzkiej seksualności. Do tego stopnia, że
z jednej strony wiedza ta jest im obca, a z drugiej –
mają jaja, aby głośno się na jej temat wypowiadać. I w ten sposób
powstają właśnie takie „wypociny szarego umysłu”, jak cytat
powyżej. Odczarujmy zatem te demoniczne pigułki, które zgodnie z
wizją Sławka 15-letnie dziewczynki będą za chwilę łykać niczym tik-taki.
Przede wszystkim
należy rozróżnić ten lek od środków
wczesnoporonnych.
Głównym składnikiem pigułek nazywanych także
„awaryjną antykoncepcją” jest lewonorgestrel – związek
chemiczny, który działa na endometrium, czyli najbardziej
wewnętrzną ściankę szyjki macicy. Powoduje on dość szybkie zagęszczenie się śluzu w drogach rodnych, co skutkuje utrudnieniem
migracji plemników. Często też w składzie takich leków znajduje
się octan uliprystalu, który prowadzi do całego szeregu istotnych
zmian w gospodarce hormonalnej. W tym przypadku skutkuje to znacznym
opóźnieniem owulacji, przez co plemniki zwyczajnie giną, zanim
jajeczko gotowe już będzie do zapłodnienia.
Zasada jednak jest
taka, że
jedyną rolą tego leku jest niedopuszczenie do powstania zarodka.
Mimo że produkt ten zwykło się nazywać tabletkami „dzień po”,
to największą skuteczność specyfik na bazie lewonorgestrelu
wykazuje w pierwszych 72 godzinach (czyli w okresie do 3 dni) po
niezabezpieczonym stosunku seksualnym. Nieco więcej czasu mają zaś
osoby sięgające po pigułki z ulipristalem octanu – tutaj zaleca
się stosowanie leku aż do 5 dni od zbliżenia. Należy jednak
pamiętać o zasadzie „im szybciej, tym lepiej”, bo czas gra tu
pierwsze skrzypce.
Nie można jednak
zestawiać tego leku z tabletkami wczesnoporonnymi, których
działanie jest zupełnie inne. Tu już nie ma mowy o tym, aby takie
preparaty nazywać „awaryjną antykoncepcją”, bo jest to nic innego,
jak forma
farmakologicznej aborcji. W Polsce do obrotu dopuszczono
środki na bazie mizoprostolu, których rolą jest zahamowanie
rozwoju zarodka i wydalenia go z ciała kobiety. Takie tabletki
stosuje się do 24 tygodnia ciąży. A zatem, jeszcze raz – piguła
„po” ma zapobiec zapłodnieniu, a tabletka wczesnoporonna ma za
zadanie przerwać ciążę na wczesnym jej etapie.
Skąd natomiast
pogląd, jakoby „awaryjna antykoncepcja” nie była badana na
osobach poniżej 18. roku życia? To już wie chyba tylko Sławek.
Może faktycznie w magicznym świecie polityków Konfederacji
skuteczność tego leku zaobserwowano jedynie u osób dorosłych,
natomiast dziewczyny młodsze, które zaliczyły wpadkę, po
połknięciu takiej piguły błyskawicznie ewoluują w rozjuszone
borsuki, albo (o, zgrozo!) zmienia im się orientacja seksualna!
Przypomnijmy – w Polsce wiek przyzwolenia na seks wynosi 15 lat. Mniej więcej w tym momencie większość młodych dziewczyn osiąga już
dojrzałość płciową, a co za tym idzie – istnieje
prawdopodobieństwo, że po odbyciu stosunku seksualnego zajdą w
ciążę. I nie, nie istnieją żadne przesłanki ku temu, aby
twierdzić, że badań nad wpływem leku na bardzo młode kobiety nigdy nie prowadzono.
Co dalej rzekł pan
Mentzen podczas wspomnianego wywiadu? Cóż, linka od balonika pękła
niczym sparciały kondom i polityk poszybował w stronę
stratosfery...
Nie chciałbym,
aby piętnastolatka będąc w drugim miesiącu ciąży, albo po
pierwszym miesiącu ciąży, mogła kupić tabletkę, która uszkodzi
dziecko.
Tu już ignorancja
polityka ukazała się w pełnej krasie. Przede wszystkim widać, że
Sławek ma problemy z odróżnieniem „pigułek po” od leków
wczesnoporonnych – leki oparte na lewonorgestrelu i ulipristalu
octanu
nie mają żadnego wpływu na przebieg ciąży. A w każdym
razie jak dotąd nie odnotowano żadnego przypadku, aby spóźnienie
się z przyjęciem awaryjnej antykoncepcji doprowadziło do
rozwinięcia się jakichś anomalii w zbitce komórek nazywanych
dumnie „dzieckiem”. Prowadzone na zwierzętach badania wykazały
działanie teratogenne (czyli negatywne na płód) w momencie
przyjmowania iście końskich dawek lewonorgestrelu. No chyba że
polityk wie o czymś, o czym my nie wiemy. Dobrze by jednak było,
aby podzielił się źródłami tych rewelacji, jeśli takowe
posiada.
Na szczęście, w
pewnym momencie, po ponownym podkreśleniu bujdy o rzekomym złym
wpływie leku na życie poczęte, Sławek nagle zaczął gadać z
sensem. Chyba nie do końca świadomie, ale to nie ma znaczenia. Oto
bowiem złotousty polityk zadał retoryczne pytanie:
Skąd taka
piętnastolatka ma wiedzieć, czy jest dzień po, czy miesiąc po?
I tu dochodzimy do
głównego źródła problemu. Skąd młodzi ludzie mają cokolwiek
wiedzieć o seksie, antykoncepcji, lewonorgestrelach, kondomach i
najbardziej podstawowych funkcjach ludzkiego układu płciowego, skoro
dzięki właśnie takim politykom jak Mentzen i jego koledzy z
Konfederacji
edukacja seksualna przedstawiana jest jako patologiczna, lewacka do cna, praktyka podduszania pacholąt gumowymi kutasami?
No właśnie – skąd
taka piętnastolatka ma wiedzieć przede wszystkim jak w najmniej
inwazyjny sposób zabezpieczyć się przed ciążą, aby potem nie
sięgać po ostatnią deskę ratunku w postaci „pigułki po”? Z kim te dzieciaki mają rozmawiać o swoich problemach,
skoro bufony u władzy z równą finezją zakazały zabiegów
przerywania ciąży, jak i skutecznie dążą do tego, aby
odciąć
młodych ludzi od wiedzy na temat samego zabezpieczania się przed
ciążą?
Z jednej więc strony przedstawiciel Konfederacji
pyta „Skąd piętnastolatka ma wiedzieć…?”, a z drugiej jego
partyjny kolega, niczym jakąś chorą mantrę, wyrzyguje z siebie
teksty w stylu:
„Jestem zdecydowanie przeciwny tzw. „edukacji
seksualnej” w szkołach, która w praktyce sprowadza się do
seksualizacji dzieci i przedmiotowego traktowania tak intymnych i
delikatnych kwestii”.
Jednocześnie też
często podkreśla się to, że to mamy i ojcowie powinni być tymi
nauczycielami, którzy powiedzą swoim pociechom o kwiatkach i
pszczółkach. No i wszystko fajnie, pytanie tylko, czy naprawdę wierzymy, że rodzice są
wystarczająco kompetentni do tego, aby wiedzę na ten temat
przekazywać?
Weźmy za przykład takiego Sławka. On, jak widać,
kompetentny nie jest...
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą