Dziś o prezencie dla rodziców, etapie długiego języka, obciachu w markecie, Wacku i liście do św. Mikołaja. Zapraszam!W wieku siedmiu, może ośmiu lat zaczęłam dostawać moje pierwsze kieszonkowe. Byłam bardzo podekscytowana, a zbliżała się rocznica ślubu moich rodziców. Bardzo chciałam im coś kupić. Zabrałam więc koleżankę do sklepu i szukałyśmy. Z małym budżetem było to dość trudne.
W końcu moim oczom ukazały się bardzo ładne figurki. Misie, zebry i inne tego typu zwierzaczki. Jednak najbardziej przykuł moją uwagę ludzik w ubraniu więziennym. Miał dwie nogi, głowę i uśmieszek. Ku mojemu zdziwieniu nie miał rąk. Uznałam go za dżdżownicę i poszłam z koleżanką do kasy. Nie miałam pojęcia z czego śmieje się kasjerka.
Przy wręczaniu nie rozumiałam także zakłopotania moich rodziców.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą